Deputatów węglowych ciąg dalszy

Pieniądze za deputaty miałyby trafić do 235,5 tys. byłych pracowników Kompanii Węglowej, Katowickiego Holdingu Węglowego, Jastrzębskiej Spółki Węglowej, zamkniętego zakładu Kazimierz-Juliusz, ale także przejętej przez Eneę Bogdanki i kopalń Tauronu Wydobycie. Każdy dostałby 1600–1700 zł na rok jako ekwiwalent deputatu 3 ton węgla, co oznacza, że koszt wyniesie ok. 400 mln zł. To założenia rządowego projektu regulującego kwestię dodatku za węgiel dla górniczych emerytów. W sejmowej komisji przedstawił je wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski. Przygotowany z resortem rodziny dokument konsultuje teraz Ministerstwo Finansów. Ma ocenić wpływ ustawy na budżet.

Dwa projekty

Rządowa propozycja zderza się w konsultacjach z rozpatrywanym przez Sejm obywatelskim projektem, podpisanym przez 126 tys. osób. Wnioskodawcy proponują, by nowelizacja ustawy o funkcjonowaniu górnictwa przywróciła emerytom uprawnienia do deputatu, odebrane przez zarządy górniczych spółek. Zobowiązania wobec 160 tys. osób miałoby przejąć państwo, co kosztowałoby 280–290 mln zł na rok. Resort energii twierdzi, że uregulowanie kwestii wypłat emerytom i rencistom ekwiwalentu za węgiel wyrówna status tych grup w kopalniach czynnych i zlikwidowanych, bez względu na czas nabycia uprawnienia do świadczenia. Jak tłumaczy Mariusz Kozłowski z resortu energii, ze względu na pogarszającą się w ostatnich latach sytuację górnictwa, spółki z tego sektora od 2012 r. zaczęły wypowiadać emerytom i rencistom prawa do deputatu przewidzianego przepisami wewnątrzzakładowymi. Efektem była poprawa sytuacji finansowej firm, ale także zróżnicowania uprawnień obecnych emerytów i rencistów w zależności od statusu ich kopalni.

Działania systemowe

Z informacji uzyskanych w resorcie finansów wynika, że nie dotarły tam jeszcze oficjalne dokumenty z prośbą o badanie wpływu projektu ustawy o deputatach dla emerytów i rencistów na budżet 2017 r. (ustawa ma obowiązywać od 1 stycznia) i kolejne lata. Zdaniem Jerzego Markowskiego, prezesa Silesiana Coal i byłego wiceministra gospodarki, kwota 400 mln zł rocznie ani nie uratuje kopalń, ani nie zagrozi budżetowi. – Największą falę odejść z górnictwa już przeżyliśmy. Dziś uprawnionych do emerytur jest tylko kilka tysięcy osób – tłumaczy Markowski. I choć – jak przypomina – przed laty deputat był płacony przez państwo (obowiązek został przerzucony na spółki w czasie koniunktury na węgiel), to w powszechnym odbiorze jego płacenie z budżetu zostanie odebrane jako kolejny przywilej górniczy. Z kolei Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki, choć widzi potrzebę uregulowania spraw wynagrodzeń byłych pracowników kopalń państwowych, to za kuriozalną uważa sytuację, w której częściowo sprywatyzowany KGHM korzysta ze wsparcia w ramach systemu emerytalnego z budżetu, na który składają się podatnicy.

– Docelowo nie widzę też możliwości, by skarb partycypował w kosztach finansowania kopalń przez łożenie na uprawnienia pracownicze. Budżet tego nie wytrzyma – ostrzega Steinhoff. Według niego konieczne są działania systemowe: powrót górnictwa do powszechnego systemu emerytalnego i emerytur pomostowych finansowanych z pieniędzy pracodawców

Dodaj komentarz